Ostatnie dni zajęta byłam głównie udowadnianiem włoskiej części mojej drużyny, że -3-4 stopnie to jeszcze nie jest koniec świata i od tej temperatury ziemia nie zamarza na grubość 1 m w głąb w ciagu jednej nocy.
W końcu zmusiłam ich do przyjazdu. I zrobiło się - 12. Ironia losu.
Ale idzie odwilż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz